Rozmowa

Ekologicznie, z pestycydami, czy z GMO – jak produkować żywność?

Ewa Rembialkowska
Ewa Rembialkowska bez GMO

Małgorzata Jankowska

O koktajlach z pestycydów, koncepcjach walki z głodem na świecie, modyfikacjach genetycznych w rolnictwie oraz ekologicznym stylu życia rozmawiamy z prof. dr hab. Ewą Rembiałkowską z Wydziału Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (SGGW) w Warszawie.

Pani Profesor, proszę nam przybliżyć główne zakresy Pani działalności naukowej.

Pracę naukową rozpoczęłam w Instytucie Ekologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, gdzie zajmowałam się ekologią lasu i owadów leśnych. Później przeniosłam się do SGGW. W tym roku we wrześniu miną 34 lata, odkąd tu pracuję. Szmat czasu (uśmiecha się).

Pracę w SGGW rozpoczęłam pod kierownictwem profesora Mieczysława Górnego, który był pierwszym naukowcem w Polsce, intensywnie promującym rolnictwo ekologiczne. Z tego powodu miał ogromne problemy, bo na Wydziale Rolnictwa naszej uczelni nie było to wówczas akceptowane. Poproszono go, żeby zaprzestał prowadzenia wykładów na ten temat, a ponieważ tego nie zrobił, został zwolniony z Wydziału Rolnictwa.

Na szczęście profesora Górnego przyjął do siebie profesor Stanisław Berger, ówczesny Dziekan i założyciel Wydziału Żywienia Człowieka i Wiejskiego Gospodarstwa Domowego – obecnie Wydział Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji. Profesor Górny po uzgodnieniu z dziekanem założył Zakład Ekologicznych Metod Produkcji Żywności. Prowadził go do swojego przejścia na emeryturę w 2000 roku.

Od mojego przyjścia do SGGW w 1985 roku przez 15 lat prowadziłam z profesorem zarówno projekty wdrożeniowe, jak i ściśle naukowe – byłam jego prawą ręką. W 2003 roku, trzy lata po przejściu profesora na emeryturę, zostałam kierownikiem Zakładu Ekologicznych Metod Produkcji Żywności i  kierowałam nim do 2014 roku. Obecnie jest to Zakład Żywności Ekologicznej, a ja nadal intensywnie pracuję w Zakładzie – prowadzę projekty i działalność dydaktyczną.

Jakie są najważniejsze kierunki badań?

Interesuje nas wpływ systemu uprawy rolnictwa ekologicznego na skład chemiczny otrzymywanych surowców. Badaliśmy ekologiczne: jabłka, ziemniaki, marchew, kapustę, buraki, czarne porzeczki, pomidory, paprykę i mnóstwo innych płodów rolnych. Wydaliśmy łącznie kilkadziesiąt ważnych publikacji, a także różnych opracowań, uczestniczymy w konferencjach.

Prowadziłam również badania nad stylem życia i samooceną stanu zdrowia konsumentów produktów ekologicznych i konwencjonalnych. Ten temat bardzo mnie interesuje. Z badań wyniknęło, że konsumenci żywności ekologicznej mają lepiej skonstruowaną dietę i lepszą samoocenę stanu zdrowia. Wszyscy, praktycznie bez wyjątku, uprawiają jakiś rodzaj sportu. Konsumenci produktów konwencjonalnych w znacznie mniejszym stopniu zajmują się sportem i mają gorszą dietę. Podobne badania wykonano w wielu krajach – na małą skalę w Holandii, a w Niemczech i we Francji na bardzo dużą skalę. Wyniki są wszędzie takie same. Konsument ekologiczny na ogół jest zdrowszy nie tylko dlatego, że ma lepiej skonstruowaną dietę, ale również dlatego, że prowadzi zdrowszy styl życia, obejmujący między innymi regularną aktywność fizyczną. Taki profil konsumenta ekologicznego próbujemy promować wśród naszych studentów czy poza uczelnią.

Są jeszcze jakieś różnice?

Surowce ekologiczne zawierają mniej zanieczyszczeń: syntetycznych pestycydów, kadmu, związków azotowych. To są plusy wynikające z systemu uprawy. Równocześnie mają więcej związków bioaktywnych. W przypadku surowców roślinnych są to polifenole – ogromna grupa związków, która jest konieczna w naszej diecie  z uwagi na wspieranie układu odpornościowego. Polifenole pomagają usuwać z organizmu wolne rodniki, które degenerują nasz genom. Jest też więcej witaminy C i składników mineralnych. W surowcach zwierzęcych jest więcej nienasyconych kwasów tłuszczowych z grupy omega 3, bardzo ważnych m.in. z powodu antymiażdżycowego, antyzapalnego, antynowotworowego działania. Żeby uzyskać efekt prozdrowotny, produkty ekologiczne musimy jeść regularnie, a w diecie powinno być przynajmniej 80 procent takiej żywności. Dokładnie zbadali to Francuzi. W badaniu NutriNet-Sante Study wykazali, że taki sposób odżywiania to: mniej problemów syndromu metabolicznego, mniej nadciśnienia, miażdżycy, chorób układu krążenia, cukrzycy typu II, nowotworów. Takie badanie, jakie przeprowadzili Francuzi, powinniśmy powtórzyć w wielu krajach, żeby zobaczyć i porównać obraz.

Po co dyskutować o bezpiecznej żywności. Każda żywność dopuszczona do sprzedaży jest bezpieczna – to argument, który często służy do ucinania wszelkich dyskusji na ten temat. Czy słusznie?

Dla większości ludzi to niezrozumiałe i trudne zagadnienie. Weźmy pod uwagę metale ciężkie i pestycydy. Jeżeli jednorazowo zetkniemy się z jakimś metalem ciężkim, na przykład nawdychamy się kadmu, to jeśli dawka będzie niewielka, nasz organizm jakoś sobie poradzi. To samo dotyczy zjedzenia owoców z pestycydami. Jeżeli zjemy je raz na jakiś czas, czy w małej ilości, nic nam się nie stanie. Natomiast jeżeli będziemy przez długi czas pobierali ten kadm z jedzeniem, to po pewnym czasie, niestety, odłoży się nam w dużych ilościach w organizmie i mogą wystąpić zmiany, takie jak: uszkodzenia kości, nerek, a w dłuższym okresie również zmiany nowotworowe.

Tak samo jest w przypadku syntetycznych pestycydów. Mówimy tu o kilkuset syntetycznych pestycydach, które są dopuszczone do obrotu w Unii Europejskiej. Udowodniono, że długotrwały wpływ pestycydów, podkreślam – długotrwały, powoduje nieodwracalne zmiany w naszym organizmie. Najbardziej narażone są małe dzieci, te w łonie matki, a także ludzie osłabieni, starsi, chorzy. Długotrwałe przyjmowanie przez człowieka pestycydów, nawet w niewielkich dawkach, powoduje zakłócenie naszego metabolizmu, a w przypadku dzieci przejawia się to na przykład spowolnieniem, czy opóźnieniem rozwoju psychomotorycznego, intelektualnego. Wnioski, o których mówię, oparte są na bardzo poważnych badaniach naukowych, opracowaniach całych zespołów, przeprowadzonych między innymi na zlecenie Komisji Europejskiej.

Ważne jest zrozumienie, że ten mechanizm nie działa z dnia na dzień. Jeśli zjemy jabłko opryskane pestycydem, nie zachorujemy od razu. Zjadamy te jabłka przez ileś lat i jesteśmy zdrowi, bo nasz system odpornościowy jest tak skonstruowany, że pewną ilość skażeń jest w stanie unieszkodliwić. Mamy najróżniejsze mechanizmy obronne. Jednak po pewnym czasie nie będziemy w stanie się obronić.

Wszystko zależy od tego, czy ktoś ma słabszy, czy odporniejszy organizm, bo organizmy silniejsze są w stanie przez to wszystko przejść i nie zachorują. Natomiast z powodu skażeń, o których mówiłam, chorują ludzie ze słabszą odpornością.

Zagrażają nam także zanieczyszczenia pochodzące spoza rolnictwa – metale ciężkie: arsen i rtęć – które są podobnie jak kadm rakotwórcze, a także ołów. Niebezpieczne są też rakotwórcze dioksyny – efekt niecałkowitego spalania przede wszystkim różnych odpadów, które mocno skaziły już środowisko, gleby i wody. I wreszcie skażenia rolnicze – przede wszystkim cała gama syntetycznych środków ochrony roślin, czyli syntetycznych pestycydów. Uderzają one w nasz układ odpornościowy, czyli obniżają odporność na choroby wszelkiego typu: infekcyjne, degeneracyjne, tzw. cywilizacyjne. Przyczyniają się szczególnie do rozwoju białaczek, zwłaszcza chłoniaka nieziarniczego, i innych nowotworów. Rozregulowują nasz układ hormonalny, powodując kłopoty z płodnością zarówno u kobiet, jak i mężczyzn. W przypadku dzieci do wcześniej już wymienionych wad rozwojowych należy dodać spodziectwo u małych chłopców. U pracowników plantacji, którzy są narażeni na długotrwały wpływ pestycydów, zaobserwowano zaburzenia układu nerwowego we wszystkich jego elementach. To wszystko jest szalenie smutne i dotyczy nas wszystkich, ponieważ pestycydy rozprzestrzeniły się na całej kuli ziemskiej.

Przypomnijmy DDT, znane pod handlową nazwą jako azotoks. Powszechnie wykorzystywano je do niszczenia stonki ziemniaczanej. Jeżdżąc na wieś jako dziecko, pamiętam pola, obsypane na biało DDT. Wszyscy się go wtedy nawdychaliśmy. Kiedy w latach 60. XX wieku w Niemczech przeprowadzono badania, okazało się, że poddane działaniu DDT myszy w każdym kolejnym pokoleniu były coraz bardziej chore, zdegenerowane, a w piątym czy szóstym wymierały. Używania DDT zaprzestano w latach 70. XX wieku, ale do tej pory krąży w środowisku, ponieważ bardzo trudno się rozkłada. I będzie jeszcze długo krążyć.

Polskie Stowarzyszenie Ochrony Roślin (PSOR) na podstawie wyników raportu Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) stwierdziło, że w produktach żywnościowych, poddanych badaniom na pozostałości pestycydów, dopuszczalne normy nie zostały przekroczone, w związku z czym pryskanie nie szkodzi. Co Pani sądzi o takim wniosku?

Środowiska żyjące z produkcji i sprzedaży chemii rolniczej będą bronić swoich interesów. Ci ludzie zawsze będą mówili, że pestycydy są bezpieczne. Zawsze będą negowali wszystkie prace naukowe, które to podważają. To jest walka, bo jeżeli konsument zacznie poważnie traktować ostrzeżenia,  będzie szukał żywności wolnej od pestycydów i będzie kupował coraz mniej surowców z pestycydami. A wtedy ich produkcja zacznie spadać.

Wielkim światowym autorytetem w dziedzinie toksykologii pestycydów jest profesor Philippe Grandjean. I to właśnie on mówił Komisji Europejskiej o zagrożeniach dla zdrowia dzieci. Powiedział też, że ”stosowanie pestycydów na tak dużą skalę jest praniem mózgów społeczeństwa europejskiego”.

Dowodzą tego setki badań. Jeśli ktoś to neguje, to po prostu ma w tym interes.

Dialog o pestycydach jest potrzebny, ale nie może przebiegać w ten sposób, że rozmawiam z kimś, kto jest głęboko przeświadczony, lub udaje, że jest przeświadczony, że nic się złego nie dzieje, i neguje każde moje zdanie. Kiedy mówię, że jest inaczej, słyszę tylko, że to jest wyssane z palca. Zawsze można tak powiedzieć.

EFSA opublikowała w zeszłym roku raport, zawierający dane o ilości pestycydów, pozostających w owocach, warzywach i innych płodach rolnych w Europie. W produktach konwencjonalnych w 44,5 procent przebadanych surowców roślinnych znaleziono pozostałości pestycydów. Prym wiodą owoce ze wskaźnikiem ponad 80 procent. Jeżeli chodzi o produkty ekologiczne, pozostałości pestycydów zawierało 6,5 procent z nich. Te wskaźniki dotyczą pozostałości w ilościach śladowych, które według prawodawstwa europejskiego są bezpieczne dla zdrowia.

Prawda jest taka, o czym już mówiłam, że nawet małe ilości pestycydów, działające w długim okresie destruują nam system obronny organizmu. Drugi problem polega na tym, że nie wiemy, jak działa koktajl złożony z kilku pozostałości pestycydów, ponieważ badane są pojedynczo.

I ten fakt jest przemilczany zarówno przez EFSA, jak i przez PSOR.

EFSA publikuje obiektywne dane, ale interpretuje je w podobny sposób jak PSOR: wszystko jest bezpieczne, nie ma się czym denerwować, a nawet jak są pozostałości, to przecież są bezpieczne dla zdrowia.

Niestety, prawda jest inna. To jest ciągłe bombardowanie naszego organizmu koktajlem z kilku pozostałości pestycydów i nikt nie wie, jak to działa na organizm, bo każdy z pestycydów jest badany osobno.

Oprócz pestycydów jest jeszcze wiele innych substancji. Co z nimi?

Są jeszcze dodatki do żywności, metale ciężkie, dioksyny, węglowodory aromatyczne, ale tych połączeń również nikt nie bada, bo to jest niemożliwe. Żeby zbadać tyle koktajli, musiałaby się zająć ich analizą większość naukowców na świecie, a przecież nikt nie jest w stanie tego sfinansować. Zanieczyszczamy środowisko na wszelkie możliwe sposoby, dochodzi jeszcze mikroplastik, którego efektów działania właściwie nie znamy. Jak to wszystko zsumujemy, to nic dziwnego, że układ odpornościowy nam siada i pojawiają się najróżniejsze schorzenia. Podsumowując – mówienie, że coś jest bezpieczne w takim kontekście, jest odrywaniem problemu od rzeczywistości, ponieważ nie możemy czegoś takiego zadeklarować.

Jakby tego wszystkiego było mało, wymyślono jeszcze genetyczne modyfikowanie żywności. Jakie modyfikacje są dokonywane najczęściej?

Wszystko zaczęło się w 1996 roku, czyli 23 lata temu, od Stanów Zjednoczonych, później dołączyła  Kanada, a następnie Indie, Chiny, inne kraje. W Europie w dużym stopniu genetyczne modyfikowanie żywności nie przyjęło się, ponieważ jesteśmy kontynentem najbardziej proekologicznym ze wszystkich. Powinniśmy pamiętać, że to jest ogromna wartość Europy i tej wartości bronić. Jedynym liczącym się producentem europejskim w zakresie upraw GMO jest Hiszpania.

Dominują dwie modyfikacje. Pierwsza polega na uodpornieniu rośliny na glifosat, główny składnik Roundupu, najczęściej stosowanego na świecie środka chwastobójczego. Roundup jest sprzedawany w pakiecie razem z modyfikowanym ziarnem: na przykład soja modyfikowana odporna na glifosat plus Roundup, którego rolnik zobowiązuje się stosować zazwyczaj przez pięć lat po podpisaniu kontraktu. W konsekwencji ilość używanego Roundupu wrosła kilkakrotnie. Problem dotyczy głównie: USA, Chin, Indii, Brazylii, Argentyny.

Druga modyfikacja polega na wszczepieniu genu jednej z bakterii do genomu kukurydzy. Tak zmodyfikowana kukurydza produkuje toksynę Bt, która jest zabójcza dla niszczących ją szkodników. Głównie chodzi o ochronę kukurydzy przed omacnicą i stonką korzeniową. Kukurydza Bt jest dopuszczona do uprawy w Europie.

Fatalnym zjawiskiem jest przenoszenie się genów zmodyfikowanych roślin na inne rośliny, ponieważ uderza to w naturalną bioróżnorodność i spowoduje zmiany w środowisku, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. To wszystko jest bardzo niepokojące.

Ponadto jest wiele dowodów, że pasze modyfikowane genetycznie mają zły wpływ za zdrowie zwierząt laboratoryjnych – myszy i szczurów. Są to m.in. badania austriackie i francuskie. Badacze, którzy je prowadzili, byli szykanowani i podawani do sądu przez koncerny produkujące modyfikowane genetycznie rośliny. Jednak dobre imię tych naukowców zostało zachowane, czego najpewniejszym przykładem jest profesor Seralini, który wygrał proces z Monsanto. Jest to pierwszy przypadek zwycięstwa pojedynczego naukowca nad potężnym koncernem.

Logika przezorności mówi, że jeżeli jakaś metodologia jest ryzykowna dla zdrowia ludzi, nie powinna być wprowadzana, tym bardziej że szczególnie Europie modyfikacja genetyczna nie jest potrzebna. W Europie jest dość żywności, którą niestety marnujemy w 40 % na wszystkich etapach łańcucha produkcji.

Wprowadzenie upraw modyfikowanych genetycznie miało zwiększyć ilość produkowanej żywności i uczynić ją bardziej dostępną dla krajów i ludzi, którzy mają problemy z dostępem do żywności. Tymczasem czy nie stało się tak, że ci, którzy mieli żywność, produkują jej jeszcze więcej, a ci, którym brakowało żywności, nadal jej nie mają?

Jest tak, jak pani mówi, ponieważ biedni nadal są biedni i to jest sednem sprawy.

Przede wszystkim trzeba pamiętać o tym, że głód na świecie nie jest spowodowany obiektywnym brakiem żywności, ale jej złą dystrybucją i niskimi dochodami ogromnych rzesz ludzi, którzy nie mają środków na zakup żywności, nawet jeżeli jest ona dostępna.

[wg. FAO około 1/3 produkowanej na świecie żywności jest marnotrawiona w całym łańcuchu działań: podczas zbiorów, transportu, przetwarzania i konsumpcji – przyp. red.]

Z zasady głód generują błędy polityczne, systemy totalitarne, wojny. Dowiódł tego noblista – Amartya Kumar Sen, który przez całe życie prowadził badania na temat przyczyn głodu. Jego diagnozę wykorzystują światowe organizacje: Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia (FAO), ONZ, Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Amartya Kumar Sen uważa, że głód wywołują błędy polityczne, terror, brak demokracji, brak dostępu do żywności, zła dystrybucja, a nie brak możliwości wyprodukowania żywności. Oczywiście mogą być pewne wyjątki, jak na przykład kraje subsaharyjskie, gdzie może decydować czynnik środowiskowy, ale żeby zwalczyć głód, przede wszystkim trzeba zorganizować prawidłową dystrybucję żywności i zwiększyć dochody ludzi.

Niektóre programy pomocowe, polegające wyłącznie na dostarczaniu żywności, często bardziej szkodzą, niż pomagają. Dostarczanie ludziom gotowej żywności to pomysł na krótką metę, dobry w ekstremalnych sytuacjach. Ludziom „trzeba dawać wędkę, a nie rybę”, należy ich uczyć, jak sami mają produkować żywność. W tym celu prowadzi się międzynarodowe programy. Mam kilku kolegów naukowców, którzy takie programy prowadzą lub prowadzili – teraz kolega z Finlandii jest w Senegalu, a kolega z Niemiec był w Etiopii. Właśnie o to chodzi, żeby uczyć ludzi zrównoważonego rolnictwa, pokazywać im drogę wyjścia, sposób postępowania. Przestawienie wszystkich na robienie zakupów w supermarketach nie jest rozwiązaniem, bo nawet jeśli człowiek ma w pobliżu supermarket, to może nie mieć pieniędzy, żeby iść i coś kupić. Czy nie lepiej nauczyć ludzi uprawy ziemi nawet na małą skalę, żeby mogli przynajmniej wyżywić siebie i swoją rodzinę?

Podczas wizyty w Niemczech odwiedziliśmy ze studentami uczelnie, związane z rolnictwem ekologicznym. W Getyndze realizują duży program, finansowany przez rząd niemiecki. Polega on na uczeniu kobiet w Afryce przetwarzania owoców, żeby zachowały je przez cały rok. To jest przykład działania, jakie powinniśmy prowadzić.

Inne ekipy badaczy w Ameryce Południowej uczą tamtejszych mieszkańców lub przywracają dawne sposoby uprawiania ziemniaków w górach na wysokości 3 tysięcy metrów. Być może sam ziemniak nie wystarczy całkowicie do ich wyżywienia, ale przynajmniej będzie podstawą diety.

W walce z głodem musimy rozwijać systemy i gospodarki lokalne, zamiast wcielać rozwiązania globalne, na których głównie zarobią międzynarodowe koncerny.

Modyfikacje genetyczne to szeroki temat. Moim zdaniem w tej chwili modyfikowanie genetyczne  żywności nie jest rozwiązaniem problemu głodu i jak na razie robi więcej szkody niż pożytku. Jestem przeciwna stosowaniu tych praktyk w rolnictwie, natomiast zgadzam się na nie w medycynie, gdzie pomagają w leczeniu wielu chorób. Jednak i przy tych modyfikacjach genetycznych trzeba zachować ostrożność, żeby nie wypuścić dżina z butelki.

Jeśli ktoś jest przeciwny modyfikacjom genetycznym w żywności, od razu przypisuje mu się negowanie tej techniki we wszelkich innych dziedzinach: – Ty to jesteś przeciwko postępowi – można usłyszeć. Szybko dokleja się łatkę …

…ciemnogrodu. Nie jestem przeciwniczką postępu. Popieram modyfikacje genetyczne w medycynie, bo widzę, że tam są przydatne. Jednak zawsze podkreślam, że trzeba być bardzo ostrożnym. A jeśli chodzi o GMO w rolnictwie, mogą o mnie mówić, że jestem ciemnogrodem. Proszę bardzo, ale ja uważam, że ciemnogrodem są ci ludzie, którzy uwalniają do środowiska ryzykowne organizmy. Nie na tym powinien polegać postęp. Powinniśmy szukać rozwiązań takich, jakie proponują nam wielcy uczeni, szukać rozwiązań poprzez działania polityczno-społeczno-organizacyjne. Jak pomagać społeczeństwom, które cierpią z powodu niedożywienia czy głodu? Na pewno nie w ten sposób, że będziemy im wprowadzali modyfikacje genetyczne na polach.

 

Rozmawiała Małgorzata Jankowska

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura # Zdrowie Chcę wiedzieć

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Chcę wiedzieć

Być może zainteresują Cię również: